Recenzja filmu

Czerwony smok (2002)
Brett Ratner
Anthony Hopkins
Edward Norton

Ale to już było...

"Ale to już było, i nie wróci więcej..." - te słowa piosenki Maryli Rodowicz przyszły mi do głowy po obejrzeniu <a href="aa=32359,fbinfo.xml" class="text"><b>"Czerwonego smoka"</b></a>,
"Ale to już było, i nie wróci więcej..." - te słowa piosenki Maryli Rodowicz przyszły mi do głowy po obejrzeniu "Czerwonego smoka", najnowszego filmu, którego bohaterem jest Hannibal "Kanibal" Lecter. "Czerwony smok" powiela sprawdzone już wcześniej rozwiązania i chwyty, a co najgorsze do złudzenia przypomina "Milczenie owiec". Film opowiada o wydarzeniach, które miały miejsce przed "Milczeniem owiec". Z efektownego wstępu dowiadujemy się jak doszło do aresztowania Lectera przez Willa Grahama, a później akcja zaczyna do bólu przypominać historię znaną z obrazu Demme'a. Na ulicach grasuje nieuchwytny morderca nazwany przez prasę "Panem Ząbkiem" (trochę bez sensu bo w powieści była to Zębowa Wróżka - Tooth Fairy). "Ząbek" w bezwględny sposób zabija całe rodziny, a policja, jak to często bywa, okazuje się bezsilna. Do pomocy w śledztwie zostaje zatem zaproszony Will Graham, były agent FBI, człowiek, który potrafi "rozgryźć" sposób myślenia każdego szaleńca. Ten bardzo szybko odkrywa nowe ślady, ale wbrew pozorom nie popycha to wcale śledztwa do przodu. Zdesperowany Graham postanawia poprosić o pomoc zamkniętego w szpitalu psychiatrycznym Lectera, niegdyś najlepszego psychologa policyjnego... Niektórych filmów nie należy kontynuować - do takiego stwierdzenia można dojść po obejrzeniu "Czerwonego smoka". "Milczenie owiec" okazało się dziełem wybitnym, które odniosło sukces artystyczny i komercyjny, a z Hannibala Lectera uczyniło jednego z najpopularniejszych bohaterów dużego ekranu. Nic więc dziwnego, ze zdecydowano się na ekranizację drugiej książki o "Kanibalu". "Hannibal" podzielił widzów, z których większość uznała, że zarówno książka Harrisa, jak i jej ekranizacja zrobione zostały "na siłę", tylko po to, aby kolejny raz zarobić na Lecterze. Film nie odniósł sukcesu artystycznego, ale zarobił wystarczająco dużo pieniędzy aby podjęto decyzję o ekranizacji "Czerwonego smoka", pierwszej powieści, w której pojawia się Lecter. Fabuła obrazu została zmieniona w stosunku do książkowego pierwowzoru. W filmie dodanych zostało wiele scen z udziałem Lectera, które w powieści w ogóle nie występują. Bez tych zmian Anthony Hopkins nie miałby zbyt wiele do zagrania bowiem w książce Lecter pojawia się na bardzo krótko i jest jedynie postacią epizodyczną. W ekranizacji Rattnera urasta on do rangi niemalże bohatera pierwszoplanowego, choć dzięki tym zabiegom "Czerwony smok" zaczął do złudzenia przypominać "Milczenie owiec". W obu filmach mamy do czynienia z psychopatycznym mordercą, który dąży do przemiany: "Buffalo Bill" w kobietę, "Ząbek" w tytułowego Czerwonego smoka. Zbrodniarzy tropią agenci FBI, którzy nie mogąc poradzić sobie ze sprawą zwracają się o pomoc do Hannibala Lectera. W szpitalu, gdzie przebywa "Kanibal", spotykają doktora Chiltona, który w obu przypadkach stara się zrobić pieniądze na Lecterze, a kiedy mu się to nie udaje obrzydza doktorowi życie itp. itd. Podobieństwa pomiędzy oboma tytułami można mnożyć w nieskończoność Jakby tego było mało Rattner uznał, że film opowiadający o Lecterze nie może obyć się bez gadżetów oraz "zagrań" ze znanych z wcześniejszych części. Stąd też w "Czerwonym smoku" pojawia się znana maska "Kanibala", Hannibal po raz kolejny udowadnia, że jest erudytą, wytrawnym smakoszem, doskonałym kucharzem i utalentowanym malarzem etc. Efekt - "Czerwony smok" nie jest w stanie niczym nas zaskoczyć. Anthony Hopkins, największa gwiazda filmu, gra bardzo przeciętnie, wręcz schematycznie nie pokazując nam nic, czego, byśmy już wcześniej nie widzieli. Gesty, mimika, zachowania - wszystko ograne, oklepane, żeby nie powiedzieć rutynowe. Nie ma w nim już tej magii, która fascynowała miliony widzów "Milczenia owiec". Aktor sprawia wrażenie jakby przyszedł na plan, "raz dwa" odegrał swoją rolę opierając ją na sprawdzonych i zaaprobowanych przez publiczność zagraniach, a następnie - zainkasowawszy czek, szybko wrócił do domu. Nieco lepiej wypadają pozostali aktorzy, choć trzeba przyznać, że jak na tak imponującą obsadę, "Czerwony smok" nie może pochwalić się wybitnymi kreacjami. Mnie osobiście najbardziej spodobał się Philip Seymour Hoffman w roli Freddy'ego Loundsa, pozbawionego skrupułów dziennikarza brukowej gazety. Norton, Fiennes, Watson, czy Keitel zagrali poprawnie, choć nie na miarę swoich możliwości. Najlepszą rzeczą z całego filmu w moim przekonaniu okazała się muzyka. Jej autor - Danny Elfman, po raz kolejny udowodnił, że doskonale sprawdza się w mrocznych, niepokojących kompozycjach. Jeżeli ktoś by się mnie zapytał, jacy twórcy będą nominowani w tym roku do Oscara w kategorii "najlepsza muzyka" to bez wahania umieściłbym na tej liście nazwisko Elfmana, tuż za Jamesem Newtonem Howardem, autorem ścieżki dźwiękowej do "Znaków" Shyamalana. "Czerwony smok" to film pozbawiony zupełnie magii "Milczenia owiec", choć zdecydowanie lepszy od kontrowersyjnego "Hannibala". Ogląda się go co prawda nieźle, ale jak na prequel obrazu uhonorowanego 5 Oscarami to stanowczo za mało. Nie polecam, a wszystkim zainteresowanym wcześniejszymi losami Lectera polecam lekturę powieści Thomasa Harrisa, która jest dużo lepsza od filmu.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Po "Milczeniu owiec" i "Hanibalu" przyszła pora na ostatnią część trylogii, a jednocześnie pierwszą... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones